Trochę mnie.

Moje zdjęcie
Nie wierzę w spadające gwiazdy. Ale wierzę w grosik wrzucony w fontannę. Czemu tak? Bo w życiu nic za darmo. https://www.facebook.com/sniez666

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Reggae Paradise


Niewiele pisałam o tym, co działo się na Letnim Falowaniu. To był chyba ten objaw zmęczenia po tak długich i nieprzespanych nocach. Głowę mam pełną tamtych chwil. Bo to były wspaniałe chwile przecież. Spanie pod namiotami, bieganie w jedną i w drugą stronę, zdarzyło się nawet żeglowanie (chociaż nie każdemu się to podobało). Zamykam oczy i widzę tamto nieznośne, choć urodziwe słońce. Widzę tamtych ludzi, ciekawych ludzi, mnóstwo ogrom dredów, zielonego, żółtego i czerwonego koloru, pana Bogdana z bębenkiem, Klaudię z ciągłym uśmiechem na ustach, Krystiana o sprośnym toku myślenia, Macieja z zamkniętymi oczami, doskonale poruszającego się w rytm muzyki, Andżelikę, która słusznie posłuchała tymbarkowej rady, Bartka z błogostanem na twarzy, za każdym razem gdy z zaskoczenia dotykam jego klatki piersiowej (wiem, brzmi dwuznacznie, ale wcale takie nie było, bo to przecież my). Widzę Kingę dzielnie trzymającą pyszną Kadarkę w plastikowym kubeczku, dwukrotnie mokrego Mateusza i jego przestraszony wyraz twarzy, gdy wypada za burtę. I Huberta, na którego widok mam ochotę wziąć się za poprawianie jego dredów. Mikołaja czytającego instrukcję rozkładania namiotu. I Miłosza, który zmienia mi biegi w jego samochodzie. Filip też jest i steruje naszą niezwykle ruchliwą łódką. I Wojtuś niosący mnie na jego barkach do Toi Toi’a.  Jest też Karolina i Diabeł, Piotr i Paulina, i drugi Piotr też jest. I mnóstwo innych znajomych i nieznajomych twarzy. A wszystko to dopełnione piękną muzyką w uszach.
Chyba się zakochałam w tamtym miejscu, w tamtych wspomnieniach. Wydaje mi się, że część siebie tam zostawiłam. Nie żałuję.

"Zobacz jakie śliczne dziewczynki i balony mają!"

Kadarka's time.

Piłka nożna też była i koszulki, i cheerleaderki również.

Wielewskie jezioro.


Pobudka.

 
Majtki pokładowe.
 Martwi mnie to, że niedługo będę musiała tych wariatów zostawić. Na chwilę, ale jednak. Nie chcę.

Avokado


25% rozkosznie wysublimowanej muzyki.
25% idealnie dobranego towarzystwa.
25% pozytywnej energii.
25% świetnego humoru.
Przepis na parę chwil tych wspomnień, które zostają na całe życie.
Bo kiedy masz zwariowanych przyjaciół, masz wszystko.




 "Opowiedz mi o smaku chleba razowego z pastą awokado."

wtorek, 19 czerwca 2012

Osobista odpowiedzialnosc.

Jeju.
Chyba jakaś okropna naiwność we mnie wstąpiła. Taka świadoma, lecz niezwalczana. Moja wina, moja wina, moja bardzo... Wiem to, ale nie chce mi się tego zmienić. To chyba najgorsze stadium naiwności.
Tak więc siedzę na łóżku, jeszcze nie ubrana, wierząc, że ta kawa przywróci mi prawidłowy stan fizyczny. Natomiast stanem psychicznym ma się zająć ten kaptur na głowie. Nie mam zielonego pojęcia w jaki sposób ma to zadziałać, ale zawsze warto wierzyć w coś. Wierzę także, że ten potok nie za bardzo ogarniętych słów będzie miał sens.
Telefon wyciszony. W sumie nie za bardzo pamiętam w jakim momencie to zrobiłam, ale to przecież nic takiego. Wiem tylko, że plan założeniowy był taki, by nie kontaktować się ze światem dziś. W takim oto stanie (majtki, bluza z kapturem, to wszystko) przeżyć cały boży dzień. Ale nie dla psa... Obowiązki domowe, obowiązki dredowe. Archive w głośnikach, mogłabym polubić ten czas. Gdyby tylko moja naiwność stała się mniej naiwna, mogłabym być urocza. Matko, jak to po polsku źle brzmi. Lovely, stanowczo lepiej. I zdecydowanie dzieciaczki w dizajnerskich butach powinny przede mną uciekać. Wszystkie inne też. A co mi tam.
Kocie, zostaw buty me! I tak oto kawa została wypita, stan fizyczny nie uległ zmianie. To samo, jeśli chodzi o kaptur i ten drugi stan. Po dłuższym czasie znowu w odtwarzaczu ta piosenka, ale tym razem słowo ciałem się stało. Ha! Dobrze mi z tym.

Uwielbiam.
 Confine me let me be the lesser of a beautiful man.

Takie dekadenckie, więc również uwielbione.

A jego umysł już nigdy nie odzyska boskiej swobody.
Nazwij to głupotą, nazwij szczęściem, nazwij miłością lub jak inaczej chcesz, ale...
Cuda-wianki.
 Tak jak się spodziewałam, to nie ma sensu, to nie ma sensu...
Może lepiej będzie, jak już pójdę.

środa, 13 czerwca 2012

Eternity.

Chyba urodziłam się nie w tych czasach, co powinnam. Wydaję się sobie taka "mało obecna". Chociaż może nie o obecność chodzi, ale o sam fakt niedopasowania. Siedem zakładek w przeglądarce i każda jedna dotycząca tego samego tematu. "Przypominająca" o tym, co chciałoby się mieć, ale nie można. Wróć - nie mieć, a być. Chwila zamyślenia i kolejne dwie otwarte. Siedzę na łóżku, przykryta kocem, którego nie cierpię, bo wolałabym tamten zlepek dziesięciu innych materiałów, który leży teraz około 50km ode mnie. Do tego kaptur na głowie, bo jakoś tak bezpieczniej teraz. Mniej widzialnie - rzekłabym.
I raczej nie chodzi tu o moje dekadenckie uosobienie, nie, za tym nie tęsknie, bo mam ten klimat na wyciągniecie ręki. Zmierza to w dokładnie inną stronę. Chyba za dużo we mnie sprzeczności - patrząc z dystansu. W głośnikach "It's all over now", gdyż lubię być nazywana Baby Blue, ale przecież się nie przyznam. Znowu jakiś oksymoron. Ale potem swoją przecudowną chrypkę zaprezentuje wspaniała Janis, bo właśnie to mi teraz w głowie. Piece of my heart dokładnie. Chwila dla krytyki dzisiejszych czasów i różowe lata 70-te. Czuję się prawie szczęśliwa.
Nigdy tego nie robiłam, ale obrzucę Was zdjęciami.
Mogłabym być taką mamą.




Większość zdjęć z celebratto.com
Ale mi się na śluby zebrało.
Chciałabym połowę sierpnia '69.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Candy


Na wschód! - Właśnie tam wtedy szliśmy. Po raz kolejny - Byszong. Pamiętam jak byłam tam po raz pierwszy. Wrzesień 2008 rok. Nawet niektórych ludzi, co byli tam razem ze mną też sobie przypominam. To była jedna z pierwszych integracji klasowych (i nie tylko, parę osób z innych klas też się tam znalazło). Wiecie, ten typ zapoznawania się, gdzie odchodzi czynnik szkoła i wszystko co z tym związane. Pierwsze wrażenie pozaszkolne – jaśniej się wyrażając.
Potem zabrałam tam Anię. Właśnie wtedy powstał jeden z moich ulubionych albumów – Cała w trawie. Rzekome ocalenie życia, pociągi, przechodnie, żaby, brudne spodnie i tulipan. I ludzka głupota – tak bardzo obecna w tych czasach.
Przez krótką chwilę była tam huśtawka – wielbię tego, który ją tam umieścił. Siadasz na kawałku belki przymocowanej do sznurka, a ten do drzewa. Puszczasz się… I lecisz nad przepaścią. Z widokiem na tory. Jeszcze piękniejsza jest ta chwila, w której przejeżdża tamtędy pociąg. Do tej pory na samo wspomnienie biorę głębszy oddech. Taka mała, osobista chwila wolności.
I kolejny raz w tym miejscu, ten raz, który zapadnie mi w pamięci na długi, długi czas – a była to miniona sobota.
Poranek wysublimowanej rozkoszy.


środa, 6 czerwca 2012

Zielone światło.


Mały Dylan bawi się obok swoją ulubioną maskotką. Chyba dlatego ulubioną, bo jedyną. Skradł mi serce tymi swoimi niewinnymi zabawami. Skacze mi na nogi, wbijając swoje małe pazurki w skórę. Nie pozwala mi pisać, bo widząc szybkie ruchy moich dłoni od razu próbuje je złapać. Wskakuje na moje chusty zawieszone na szafie, zostawiając na nich swój ślad w postaci pozaciąganych nitek. Szarpie moje dredy, myśląc, że to jedna z jego zabawek. Teraz przerzucił się na kabel od laptopa. Moja przezorność każe mi zapisać efekty stukania w klawiaturę, zanim będzie za późno
 Patrzę na ten cały bałagan, który robi wokół siebie, a mi w głowie huczy: o matko, jak ja go uwielbiam. To tak jakby zakochanie, czyż nie? Chociaż wolałabym w tym przypadku (i każdym innym również) zastąpić to synonimem – zaślepienie. Tak, bywam okropna.
Marzy mi się kolejna, dobra lektura. Myślę, że mogłabym polubić Fitzgeralda. Jednak mój dziwny pogląd nie pozwala mi na to po zakończeniu tylko jednej lektury. Po drodze trochę ulubionego Baczyńskiego, będzie i Słowacki (bo Mickiewicz ssie). Jako podkład do tego wszystkiego wybieram… Dylana. Bardziej niż oczywiste.
Kawa stygnie, słowa uciekają, a tu jeszcze Osieczna dziś czeka. 

"Do lasu idę, bo przytomnie pragnę żyć.
Smakować życia sok, wyssać z kości szpik.
Co nie jest życiem wykorzeniam,
By kiedyś martwym nie umierać."
Thoreau, jeśli się nie mylę.


piątek, 1 czerwca 2012

Rozkołysanka


Jeszcze dwa miesiące temu biłam Einsteina na głowę, jeśli chodzi o dzienną dawkę snu. Dwanaście albo i więcej godzin było dla mnie normą, którą musiałam wyrobić. Co się z tym wiązało, głowę miałam zawaloną różnymi snami. Potrafiłam zapamiętywać do 5 snów dziennie. Codziennie. Najczęściej były to bardzo nierealne sny, aczkolwiek zdarzały się i te jakby z życia wzięte. Czasem bywały i te świadome – ale to już jest kwestia wyuczenia się, a nie nabycia tej umiejętności. Tak, można to sobie wyćwiczyć. Mam świadomość, że są osoby, które zazdrościły mi tej potężnej dawki snu. Chodzą jakby w półśnie, jak zombie, ale zamiast myśląc o przekąszeniu jakiej szarej masy, mieszczącej się w głowie, marzą o dodatkowej porcji snu. Ale nie ja. Już nie ja.

Teraz już wiem, co za tym wszystkim stało. To był rodzaj ucieczki. Spałam tak długo, by dzień szybciej uciekł. Tak, uciekł, bo one raczej nie upływały – w pewnym sensie. Połowa doby uciekała mi w mgnieniu oka dosłownie. Śmieję się, bo wiem, że było to chore. Pewnie też i nie za bardzo zdrowe.

Sześć godzin? Z przyjemnością. Siedem? Nie, nie potrzebuje tego. Nie uciekam już przecież.

"Niech Ci się przyśni szklane słońce,
Niech Ci się przyśni wyspa róż,
Niech Ci się przyśni cały świat
Niech Ci się przyśnię ja."