Trochę mnie.

Moje zdjęcie
Nie wierzę w spadające gwiazdy. Ale wierzę w grosik wrzucony w fontannę. Czemu tak? Bo w życiu nic za darmo. https://www.facebook.com/sniez666

czwartek, 26 stycznia 2012

Jazda konna uratuje Ci twarz.

Dzisiaj dowiedziałam się, że angina, którą opisywałam poprzednio to początek góry lodowej. Siedzę w pokoju sama i w myślach nazywam siebie życiową kaleką. Ale tylko mnie wolno tak na siebie mówić. Cóż takiego mi się przytrafiło?
Pięć dni temu zaobserwowałam dziwny ból w okolicach prawego ucha. To był dzień, w którym brałam ostatnią dawkę antybiotyku. Cała szczęśliwa, że wreszcie pójdę z mym lubym na piwo. Ale za wcześnie się cieszyłam jak widać. Oprócz tego bólu w okolicach ucha zauważyłam coś jeszcze dziwnego - bolały mnie włosy, gdy je przeczesywałam.  Mama mówiła, że to niedorzeczne tak trochę. Ból się rozrósł na całą prawą półkule mózgową. Aż wreszcie trzeciego dnia dostałam paraliżu twarzy. Akurat wtedy miałam wizytę kontrolną u lekarza, więc opowiedziałam mu o tym (u dr Greczko, którego opisywałam ostatnio). Zbadał mi kark i lędźwie. Powiedział, że to od stresu i zalecił jazdę konną. Opowiedziałam o tym Babcia. Jednak intuicja kobiet sprawdza się - i ja miałam wątpliwości, i Babcia. Razem sprawdziłyśmy w internecie co to może być. Hasła: porażenie nerwu twarzowego.
Wtedy się przestraszyłam. Znam pewną osobę, która także to przechodziła. I przechodzi, i będzie przechodzić, bo paraliż został jej na stałe. Tak więc przerażona poszłam z Mamą do Ośrodka, gdzie dzięki uprzejmości (i znajomości) tamtejszej pielęgniarki zostałam zapisana do lekarza na następny dzień.
Werdykt? Porażenie nerwu twarzowego, jak przypuszczałam. Działania? Wizyta u neurologa w trybie natychmiastowym. Potem rehabilitacja - również w trybie natychmiastowym.
Cieszę się, że poszło to tak sprawnie - dzięki temu mam szanse na to, że nie będę "sparaliżowana" do końca życia. Co prawda czekają mnie codzienne ćwiczenia przed lustrem, przyjmowanie 13 tabletek dziennie (nie żartuję, naprawdę ich jest tyle), zastrzyki raz dziennie przez dziesięć dni. No i dwutygodniowa rehabilitacja. Z tego co zdążyłam wyczytać będą mnie "prądzić" i masować.
Już drugi raz miałam okazję zawieść się na doktorze Greczko. Przez niego mogłam zostać "okaleczona" do końca życia (chociaż już jestem - astma). Więc jeżeli ktoś z moich okolic - unikajcie tego nazwiska.
I trzymajcie kciuki za mą twarz.

I Woodstockowe zdjęcie, wtedy wszystko było takie... Beztroskie.

piątek, 20 stycznia 2012

Pani taka duża, a z mamą?

Moja dobra passa zdrowia skończyła się i zamieniła się w najgorszą z możliwych. Siedzenie na łóżku jest dla mnie męczące, a co z tego wynika śpię 20 godzin dziennie. Bez żartów. Te 4 godziny poświęcam tabletkom, herbatkom i ... rzyganiu. Czegokolwiek bym nie zjadła, to zwrócę. Tak jak 2h temu jogurta. Właściwie pół. Mama namawia mnie na jedzenie, mimo szczerych chęci i burczenia w brzuchu nie mogę. Cieszę się, że zdążyłam pozbyć się gorączki. Ale bardziej od 39 stopni doskwierało i doskwiera mi gardło. Angina, albo coś podobnego.
I gdybym wczoraj nie była umierająca, to bym w życiu nie poszła do tego lekarza. Jadąc do Osiecznej (bo tylko tam zdołali mnie wcisnąć), spytałam mamy, kto mnie przyjmie. Doktor Greczko. Nie mam zamiaru cenzurować tego nazwiska, gdyż jest ono tu ku przestrodze. I usłyszałam do kogo jadę, przed oczami ciemno i panika w głowie. Przez tego lekarza dostałam astmy. Przez tego lekarza, który zapisał mi antybiotyk, który nie zadziałał, potem dwa następne, a gdy jeszcze miałam kaszel, powiedział "niedługo sam zniknie". I tak oto przez miesiąc mówiłam jak Lord Vader, a potem, inny lekarz oznajmił: astma.
Moich chorób końca nie ma tak w sumie. Długo i dużo by tu wymieniać. Jednakże dobrze jest mieć kogoś, kto mimo twojego sprzeciwu przyjedzie i potrzyma za rękę.

niedziela, 15 stycznia 2012

Złośliwość Polskich Kolei Państwowych

Mój pobyt w Gdańsku zakończył się w momencie, gdy wsiałam we Wrzeszczu do pociągu. Co prawda - ciężko mi było stamtąd wyjechać, wspominając to, co się przez te trzy dni działo, ale kiedyś trzeba wrócić. Tym bardziej, że ma się do kogo. Mniejsza o większość.
Tak więc czekam na mój pociąg, aż nagle dobiega do mnie głos pani z głośnika, że mój pociąg ma 45 minut spóźnienia. Uwielbiam. Cała zła, zmarznięta, postanowiłam jednak poczekać. I dobrze, bo po 10 minutach się pojawił znowu. Radość moja nie miała końca. A właściwie skończyła się w Gdańsku Głównym, gdzie sie zatrzymaliśmy na jakieś 15-20 minut, po czym kazano nam się przenieść do innego pociagu. Troszkę zamieszania, ale ruszamy po chwili. Hm. Co dziwniejsze, odjechaliśmy 10 metrów i się cofnęliśmy. Znowu kazano nam wrócić do poprzedniego pociagu. Konduktor mówił o jakimś doczepianiu wagonów i czegoś tam i czegoś. Przez ta dość dużą obsuwkę nie zdążyłam na kolejny pociąg z Tczewa do Czerska. Ale wyszło to mi w sumie na dobre, bo dobrze było zobaczyć tych czterech ludzi, z którymi spędziło się w jedej klasie trzy lata.

Studyingmissionfailed.

Po 10 minutach siedzenia w domu, mam ochotę znowu gdzieś wybyć.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Dżurki są dwa.

Jeden jest mój, drugi zwany jest Owsiakiem. I o WOŚP się rozchodzi. 6 lat w sztabie Gminy Osieczna. Aż wreszcie w tym roku przez studia nie mogłam w tym uczestniczyć. Ale to nie zmienia mojego nastawienia do Orkiestry.
Ostatnio, oglądając telewizję, przestraszyłam się nie na żarty. Dla mnie Owsiak jest nie mniej jak idolem i o tą rzecz się rozchodzi. Ludzie chcą go oczernić na siłę, rozkopują śmiecie jego rodziców i młodości. Czy to ważne, że kogoś ojciec był milicjantem, a matka niewierząca? Dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia, tym bardziej w osobie Jurka, który zrobił tyle dobrego, że ogarnąć się nie da. Widziałam artykuł, w którym ktoś nazywał go wytworem diabła, czy czymś podobnym. A co w dobrym jest złego? Aha, bo wtedy ludzie nie dają pieniędzy na księdza. Tak, na księdza, nie na kościół. We wiadomościach ktoś się wypowiadał, że WOŚP i Woodstock oddalają człowieka od Boga. Ale wiecie co? Ja TAM byłam. Na Woodzie. Widziałam uśmiechniętych księży rozmawiających z ludźmi, widziałam teren wyznaczony na Przystanek Jezus. W gównie byli, gówno widzieli. Jak można się wypowiadać na tematy, o których nie ma się zielonego pojęcia? Do tego oczywiście zarzut, że kasa idzie dla Owsiaka. Jakaś kpina. Przecież on musi być z tego rozliczany i jest rozliczany. A to, że niewielka część tych pieniędzy idzie na Woodstock, to wydaje mi się mało ważne, gdyż Jurek wyraźnie zaznaczył, że Woodstock, to jest podziękowanie dla wolontariuszy.
Jurek w jeden dzień naprawia to, co NFZ spierdolił i nie może naprawić przez wiele miesięcy, a nawet lat.
I jak niektórym WOŚP przeszkadza, to niech nie wkładają pieniędzy do puszek. I niech dziękują Bogu, że kupił inkubator ich dzieciakowi. Bo przecież to jego sprawka, czyż nie? c:

piątek, 6 stycznia 2012

H&M

I wcale mi nie chodzi o odzież. A o jedno z ulubionych miejsc w Czersku. Pomorzanka. Pomo. Miejsce spotkań liceum. Kościół. I nadszedł dzień, kiedy zostało ponownie otwarte po tak długiej przerwie. I nie powiem - mam pełno obaw.
Byliście kiedyś w Pomo? To takie magiczne miejsce. Może opowiem o starym Pomo. Wchodzisz. Widzisz lustro. Taki trik, że gdy wracasz do domu wcale nie musisz wchodzić do łazienki by się ogarnąć. Chmara dymu papierosowego. Dalej krzywy stół od bilarda, już przemęczony utrzymywaniem tyłków wielu ludzi. A także ludzi, którzy się na nim kochali. Bez żartów. Pełno kanap i miękkich krzeseł. Co jeszcze widzisz? I tu jest ta magia. Stare rowery przywieszone do ścian, stara maszyna do szycia, do pisania. Takie malutkie pianino. Dziwne obrazy na ścianach. Najczęściej szyte. I to jedno szczególne - kawał zwykłej, czerwonej tkaniny obramowany w drewnianą ramkę. Plakaty koncertów, które już były, z autografami muzyków. Ale było coś jeszcze bardziej magicznego. Czarno-białe malowidła przedstawiające takie osoby jak Ryśka Riedla czy Hendrixa. Coś niesamowitego. I setki wspomnień. Ucieczki z lekcji, koncerty i tak dalej. I także msze święte:)
Potem nasza Pomorzanka się zmieniała. Zniknęły portrety, pojawił się nowy stół bilardowy, kwiatki na stołach (?), zniknęło parę starych rzeczy. No i wreszcie nastąpił ten dzień, kiedy właściciel orzekł generalny remont tego miejsca. Co z tego wynikło? Dowiem się jeszcze tego wieczoru.

 "Umiera się wyłącznie za to, dla czego warto żyć." - B. Rosiek
Bo lubię cytaty.

środa, 4 stycznia 2012

Pani Foto i Pani Zmiana.

Więc jest. Miejsce, gdzie pozwolę sobie wygadać się do woli. Nie, photoblog już dawno stracił na wartości. Nie był to już photoblog, ale bardziej photo. Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć. Jasne, wrócę tam. Nie raz, nie dwa. Ale tylko by zobaczyć, co się dzieję. A mój drugi, skryty blog? Będzie. I nadal skryty, gdyż służy mi raczej za pamiętnik. Od 2007 roku. I choć były plany, by go pokazać, cieszę się, że tego nie zrobiłam. Zbyt wielu ludzi by mogło mnie poznać. W tym złym znaczeniu.

Do rzeczy. Czuję, że powoli tracę więź ze światem mnie otaczającym. Powoli przestaje mnie wszystko interesować i ja też jakoś tak czuję się mniej ważna. Mój świat ograniczył się do czterech ścian, dwóch pokoi w dwóch domach. I tak jest całkiem dobrze, biorąc pod uwagę, że jest ten drugi dom. Czuję jak leniwieje i nie idzie to w dobrą stronę. Ale widzę także zmiany, jakie nadchodzą. Chcę tych zmian. W kółko o nich gadam. Wiąże z nimi wielkie nadzieję. Na coś lepszego. Innego przede wszystkim. Co to za zmiany?
Studia, praca, mieszkanie. Dokładnie w takiej kolejności.

 A oto Zosia i Franuś na zakończenie.