Pamiętam jak Mateusz zdjął mi kiedyś buty w szkole. To było
trzy lata temu. Bardzo miło wspominam ten okres. Zabrał te buty, położył na
parapecie, a mnie podniósł i biegał ze mną po szkole. Parę osób pukało się w
czoło, parę osób się śmiało. Wariaci.
Pamiętam jak Miłosz wszedł na drzewo w dzień wagarowicza na
Pradolinie. Udawał małpę i kołysał drzewem. Potem wraz z Krzysiem urządzili
walkę na drewniane miecze świetlne, omal nie pozbawiając się oka. Wariaci.
Pamiętam jak w gimnazjum Damian założył się, że przeskoczy
naszą rzeczkę. Jakoś wątpiłam w to. Chwila skupienia i skoczył. Zrobił to,
mocząc sobie przy tym jedną nogę. Wariat.
Pamiętam jak na urodzinach Macieja, Maciej z Bartkiem
próbowali schować się pod moją długą suknię. Chwila trwogi, w głowie „Boże,
dziękuję ci za halkę” i zrobili to. Wariaci.
Pamiętam jak Hubert podczas swoich domówek urządzał nocne
bieganie. Koło północy, po pobliskich drogach, nie zawsze trzeźwi, ale zawsze
nadzy. Wariaci.
Pamiętam jak wraz z Elką, podczas klasowego biwaku kąpałyśmy
się w jeziorze. My jedyne, w najzimniejszej wodzie, jaką możesz sobie
wyobrazić. Wariatki.
Pamiętam jak z Agatą, dwa lata temu, tańczyłyśmy. Najlepsze
powietrze na świecie – to zaraz po burzy, ogromne kałuże, bose nogi, środek
miasta. Gdyby ktoś wtedy szedł ulicą, pomyślałby – wariatki.
Kogokolwiek sobie nie przypomnę, patrząc na ludzi, z którymi
obcuję w takim mocniejszym wymiarze, nie było takiego bez pierwiastka
wariactwa. I chyba właśnie za to ich kocham. Nie potrafię
nas sobie wyobrazić, nas starszych, siedzących przy stoliku na dworze z kawą w
dłoni. Bardziej siedzących w Pomorzance, spijających piwo, przekrzykujących się.
Ale chyba o to właśnie chodzi.
Bo tylko wariaci są coś warci.