Trochę mnie.

Moje zdjęcie
Nie wierzę w spadające gwiazdy. Ale wierzę w grosik wrzucony w fontannę. Czemu tak? Bo w życiu nic za darmo. https://www.facebook.com/sniez666

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Kreon

Dzień zero.
Złość i zażenowanie w roli głównej. Aczkolwiek trzyma się gardę wiedząc, że to jest słuszne.
Dzień pierwszy.
Szukasz zajęcia. Jeśli je znajdziesz - dobra Twoja. Czasem sobie głowę zaprzątniesz.
Dzień drugi.
Wyczekujesz i jednocześnie masz nadzieję, że się nie doczekasz.
Dzień trzeci.
Czujesz się źle.
Dzień dwudziesty.
Jest tak, jak chciałaś w trzecim dniu.

Proste.

Chcę znów tam wrócić. Tam wszystko było inne. Lepsze. Bardziej... Przyswajalne.
Dobrze jest mieć przyjaciół.

sobota, 28 kwietnia 2012

Mogłabym zapomnieć

"Czasami to, w co wierzysz jest bardziej realne niż rzeczywistość" - wrzeszczy mi Włochaty do ucha, ale mi to wcale nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, przytakuje mu, dodając, że najgorzej jest wtedy, kiedy zorientujesz się, że to tylko głupie wymysły. Nagle coś leży w gruzach, Ty masz parę ładnych chwil na przystosowanie się do "nowego systemu", ale to zależy wyłącznie od Ciebie. W czym diabeł tkwi? Wtedy już Ci nie zależy na niczym.
Dlatego ogłaszam, że mi będzie zależeć.

Nowa ja, że tak powiem. A nawet stara-nowa ja. Dredy wróciły, nie byłabym sobą. Chyba teraz już zawsze nią będę.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Zawziętość

Ten moment, kiedy uświadamiasz sobie, że właśnie ta piosenka powinna być grana jako pierwsza na Twoim ślubie. O ile kiedykolwiek dane Ci będzie przeżyć ten dzień.
Palce pocharatane, w końcu to już 4 dzień, włosy poczochrane, potem parę godzin przy kaloryferze, następnie kilka godzin w jednej pozycji. Jednakże warto. Według mnie. Śnieg, Śnieg, Śnieg wraca. I choć aprobata nie wystąpi ze wszystkich stron... I don't care.

sobota, 14 kwietnia 2012

Matko Boska!

Wyjazd na basen - bardzo dobry pomysł, zważywszy na to, że w zeszłe wakacje do wody weszłam tylko dwa razy. Lato nie było za ciekawe.
O złośliwości ludzi dowiaduję się na każdym kroku, przekonuje - rzadziej. Aczkolwiek ten tydzień dał mi wiele do przemyślenia.
Sytuacja pierwsza - ośrodek zdrowia. Leniwa pani z recepcji mówi mi, że żeby się zarejestrować do lekarza mam iść do gabinetu. Spieszyło mi się, ale poczekałam. Podchodzę - pukam, ktoś jest w środku. Czekam i czekam, międzyczasie przychodzi starsza pani i młoda pani. Na początku myślałam, ze razem przyszły. Pytają się grzecznie, czy ja do lekarza. Kiwam twierdząco głową, ale zaraz wyjaśniam, że tylko się zarejestrować i że dłużej niż minutę siedzieć nie będę. Panie siadają. Po długim wyczekiwaniu otwierają się drzwi. Podnoszę swe cztery litery, a tu nagle wiek przestaje mieć znaczenia i babcia wygrywa maraton. Zdezorientowana patrze na młodszą panią i się pytam, czy ona do lekarza, czy też do rejestracji. Pani odpowiada, że nie wie, ale widzę, że ją też zszokowała reakcja kobieciny.
Dobra, może i starszym się ustępuje i tak dalej, ale nie sadzę, by ta minuta miała wpływ na jej zbawienie. Tym bardziej, że ona siedziała jakieś dwadzieścia minut.
Druga sytuacja - ulica, przejście dla pieszych. Miałam beznadziejny humor. W domu skończyła się pasta do zębów, szampon do włosów i mama powierzyła mi swoje obowiązki. Tak więc mało rozgarnięta idę w miasto - słuchawki na uszy, okulary na nos. Po drodze wskoczyłam po tabletki na alergię, które jeszcze bardziej dobiły mój humor (właściwie ich cena). Idę przez przejście, z naprzeciwka idą dwie młode kobiety. Jedna szarpnęła tak moim kablem od słuchawek, że telefon poleciał, a z jednej strony samochód nadciągał. Odwracam się - ani przepraszam, ani spierdalaj.
Obiecuję, że kiedyś się cofnę i dam ''high five''. W twarz.

Matko Bosko Żartobliwo.

Stairway to heaven in Czersk. Tak jakoś, kiedyś, gdy coś się robiło.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Chojnicki zwierzyniec.

Kwiecień. Zabawnie się zaczął, jak to kwiecień. Najlepsza i tak była Babcia, która z samego rana, jeszcze nie bardzo kontaktującą mnie nabrała na to, że paraliż twarzy mi wrócił.
W domu robi się mały zwierzyniec. Tofik, nasz pies był tu od zawsze, ale do tego doszły nam trzy szczury. Moja Zosia i Franuś oraz dżurkowy Travis. Co prawda, są tu chwilowo ze względu na wyjazd M., a potem znów będę musiała się z nimi pożegnać (alergia).
Mam wyrzuty sumienia wobec Franusia. Właściwie Franusi, ale o tym dowiedziałam się stosunkowo niedawno. Ale nie chodzi o to. Bardziej zelży mi na sercu jego choroba. Jakoś pół roku temu zauważyłam u niego guza. I nic z tym nie zrobiłam. Usprawiedliwię się trochę moją niemożnością: w Czersku weterynarzom na gryzoniach nie zależy, a jechać do Gdańska to spory wydatek. Guz Franusia się powiększa i już teraz sprawia mu pewne trudności w chodzeniu (guz jest pod pachą, pewnie węzły chłonne), więc Franczesko nauczył się kicać jak królik. Nadal jest taki żwawy jak za pierwszym razem, gdy na kolanach wiozłam go w pudełku z dziurkami (i wtedy to mnie ugryzł po raz pierwszy). Od tego czasu minęły już 2 lata i 4 miesiące. Co zabawniejsze, jest mądrzejszy od naszego psa. Wie, że może jeść tylko w klatce, dlatego jak mu się podaje miseczkę, to sam bierze ja do środka. I jak nie ma wody, to stuka językiem w butelkę niemiłosiernie. I jest strasznie żywiołowy. Wszędzie wlezie. Raz, pamiętam, Tofik szczekał na niego, a ten go ugryzł w nos. I teraz ma respekt przed szczurem.
Zosia jest spokojniejsza (ta z kolei ma rok i 5 miesięcy jak i Travis). Ale lubi Franka podenerwować. Jest też bardzo chciwa. Z kolei Travis to najspokojniejszy ze szczurów. Bezkonfliktowy. Flegmatyk trochę (ma coś ze swojego pana;p ).
Tyle o szczurkach, bo jest jeszcze ktoś. Otóż w piątek rodzice zafundowali nam nowego członka rodziny pod postacią kozy. A właściwie capa. Stąd też jego imię - Dżony Cepp. Żeby było zabawnie. Jest strasznie towarzyski. Jak się od niego odchodzi to beczy niemiłosiernie byś wrócił. I tak ci się źle robi na sercu i siedzisz z nim i siedzisz. Tofik jest strasznie o niego zazdrosny. O tatę chodzi. Tata często go odwiedza i pies, jak to pies czuje. A że kiedyś tata strasznie dużo czasu poświęcał na zabawę i drapanie Tofika, to ten lata za nim jak tylko chce gdzieś iść.
Zapomniałabym! Mielismy jeszcze rybki. Siostra miała. Ale już nie ma. Została jej tylko jedna (nie pytać) i glonojad, więc poszła do oczka.
I jest jeszcze Bandyta! Bandyta to pies wujka, który mieszka z nami (ten sam dom, inne wejście). Ogólnie posłuszny pies. Nie wyjdzie na ulice (Tofik spie**ala ino kurz), jak zawołasz do niego, to przestaje szczekać. I obserwuje. Jestem w oknie w łazience - patrzy. w kuchni - patrzy. Zawsze patrzy.

Tak oto wesoło w domu mam, sto różnych osobliwości, każdy o innym charakterze.
Po dzisiejszym dniu do zwierząt doliczam siostrę. Wredne, leniwe. I dużo krzyczy. To chyba jakaś odmiana kota.