Czerskowe odpoczynki nie zapowiadają się zbyt obiecująco, wszak 3 semestr podobno jest najcięższym. Samoocena także na wyczerpaniu, nigdy nie spodziewałam się, że angielski będzie mi sprawiał tyle problemu i tak strasznie zniechęcał. Kserówki, wydruki projektów kosztują mnie więcej niż jedzenie.
Słońcu udzielił się mój leniwy nastrój, nie wstaje już razem ze mną, a raczej mruży mi oczy w momencie wchodzenia na uczelnię. Śnieg też nie zapowiada swojego przyjścia.
Nachodzą mnie myśli na jakieś zmiany. Ewidentnie popadłam w rutynę. Wstaję 3 godziny przed czasem, tabletki, po godzinie jedzenie, chwila odpoczynku dla żołądka, uczelnia, bieganie, kserowanie, słuchanie, powrót, szybki obiad, z powrotem do zeszytów, chwila dla TV, sen. I tak w kółko. Nie robię zupełnie nic innego, może poza co 2-3 dniowym wyjściem do Biedronki oddalonej o 10 minut pieszo.
Zdjęcie przez Veronicę zrobione:
http://nieprzytomnemysli.blogspot.com/
I wcale nie był to spacer dla przyjemności, a kolejne z zadań geografa.
I taka piosenka za mną chodzi w koło, bardziej adekwatnej nie będzie:
"Poradzić mi chciej Magistrze Pigularzu, bo chciałbym się pozbyć cierpień mych bagażu
I wiem ja co koi ból krzyża i siedzenia, poleć mi coś mocnego na ból istnienia.
Anyżowe kropelki na lęki
Czopki na nieudane związki
Kompresy na stresy
Jodyny i watki na ducha upadki
Maści na melancholii zapaści
Bańki na depresyjne poranki
Nasiadówki na wymioty od zgryzoty
Pastylki na bolączki gorączki."