Taplam się w beznadziejności.
Kąpię się w morzu problemów.
Kolejny etap w podążaniu do ukończenia tego, wbrew pozorom, nostalgicznego czasu dążenia ku dorosłości. Nie mam pomysłu co ze sobą zrobić, dlatego też po prostu idę, gdzie mi wygodniej, gdzie droga prostsza, mniej zarośnięta, a mimo wszystko jakaś skomplikowana się wydaje być. Chciałabym stać się posiadaczką defibrylatora życiowego, odrodzić się na nowo, głowę wypełnić zupełnie czymś innym. Brak mi siły i motywacji by wstawać każdego poranka, chciałabym się zamienić problemami z kimś obcym, bo wszystko, co mnie otacza sprowadza się do nieco filozoficznych pytań "co robić, co myśleć". Zazdroszczę innym, sama zupełnie nic nie robiąc. Moje motto życiowe, moja mantra zmieniła treść, stając się posiadaczką całkowicie odmiennej dewizy życiowej. Nie ważne.
Od ciepłych rąk, bezpiecznych słów.
Oddaliłam tych co kochają mnie jak gdyby ich nie było.
Oddaliłam się w lasy i w mrok.
Drzew przecież mi nie zabiją, nie skrzywdzą nie.
Niech skrywa mnie sosna, dąb, watahy dom w tych drzewach schron.
To wilczy los, to wilczy krąg,
Po nocy jest słonce.
Zapalone zorze sine, budzą w sercu ognie żywe
Inie zgadniesz gdzie się kryje lasy nie powiedzą nic"